Jeśli ktoś był kiedyś pomiędzy młotem i kowadłem, to pewnie zrozumie moje położenie. I cały misterny plan w pizdu. To nie tak miało wyglądać, co prawda chciałam namieszać, ale to miał być zamęt kontrolowany (powtarzam kontrolowany!), abym mogła wybuchnąć udawanym śmiechem z jej reakcji i powiedzieć, że po prostu chciałam ją wkręcić, ot taki tam psikus pod adresem dziewczyny mojego brata (oczywiście, gdyby z jego spojrzenia wynikało, że wygrałam i będzie trzymać gębę na kłódkę). Ale wszystko pieprzło... Nie mam pojęcia czy uda mi się cały ten burdel ogarnąć, śmiem wątpić. Jedno jest pewne - mam przesrane.
Spoglądam z wściekłością na przyczynę tego całego zamieszania, jednak jest ona chwilowa, nie ma co zawracać sobie głowy niepotrzebnymi emocjami, tylko człowieka rozstrajają, nie pozwalają się skupić na problemie. A problem jest nie mały: Pobiec za bratem i spróbować jakoś naprostować sytuację, aby nie mieć zajebiście przesrane, albo zostać i grać jak to sobie zaplanowałam. Brat czy komp, brat czy komp, oto jest pytanie. Dni bez gier były dla mnie udręką, ale... ach raz będę dobrą siostrą. Ale komputer tak kusi, woła mnie, przyzywa... Chuj z tym! Tyle czekałam to jeszcze poczekam, naprostuję sytuację i wracam. Tak, postanowione. Zarzucam torbę na ramię i wybiegam na ulicę w poszukiwaniu Nicka i Marie.
Armin
Dzień dobry, tu Armin. Heheheh.
Uwielbiam rozwalać Noemkę na kawałki. Zawsze tak śmiesznie się patrzy i zachowuje, gdy coś odwalę. Powiedzmy, że to wszystko było dla fun'u.
Rudy cyborg wyleciał z kafejki jak oparzony, a ja zostałem. Grałem do 19.00. Miło było odpocząć od Alexy'iego.
Tak czy siak wróciłem do domku, Alexy coś mi jeszcze jęczał, w locie powiedziałem "cześć" rodzicom i zamknąłem się w Twierdzy. Doczepiłem do ściany na buildy, plany strategiczne (i ewentualne kody) kartkę z kilkoma nowymi pomysłami na grę. Potem był proces rzucania się na łóżko, stukania w tabliczkę przy nim do puszczania muzyki (mam taki ekranik wgrany w ścianę przy łóżku i głośniki w ścianach, uwielbiam czasem po prostu leżeć i słuchać tego i owego) i myślenia o głupotach. Puściłem sobie Melanie Fionę "Monday Morning".
Zastanawiałem się przez moment, czy ta cała separacja od świata ma sens. W całej szkole rozmawiam tylko z moim bratem gejem. Jestem tam raczej obserwatorem. I wychodzi na to, że ludzie są nudni. Ale nie jest najgorzej. Noemka to też pieprzony samotnik. Czyli nie jestem aż tak dziwny. Nie no, cofam to. Noemka jest cyborgiem. Cyborg nie może być normalny. To znaczy może. W sensie raczej cyborg jest normalniejszy ode mnie. Tak, chyba tak.
Problem polegał na tym, że zasnąłem. Obudził mnie Alexy. Rozumiecie? Wstałem na drugi dzień w ubraniu, nieogarnięty, nieumyty, tak jak stałem tak padłem. Był piątek. Gdyby nie pieprzony niebieskowłosy król wróżek (wcale nie brzmi pedalsko) zaspałbym. Przebrałem się (żeby nie było) i wziąłem dupę w troki.
Boże, kolejny dzień w budzie. Chorej, różowej budzie. Ci ludzie powinni się leczyć. Strasznie nie lubię Nataniela, tego lizydupa. I te dziewczyny tez jakieś takie puste. Wszyscy są nudni. Akurat na przerwie wykonałem kurs do szafki po książki. Szafki nie mam jakoś urządzonej, nie obchodzi mnie ona. Boże, ten róż na ścianach. Fuj. Na drugiej lekcji miałem chemię. Nie lubię chemii i ani mi się śni pisać z tego gówna matury. Co śmieszniejsze, lubię biologię, a to się chyba wyklucza. Więc oczywiście nie słuchałem tej kobieciny. Dziwnie się nazywa. Delanay. Nie lubię jej.
Ni zadania, ni przygotowania, ale siedziałem cicho. Zaczęła się loteria do pytania. Zgadnijcie, kogo złapał Święty Palec Boży. Mnie. :))))
Podszedłem z zeszycikiem. Bum, pierwsza pałka za brak zadania. Pytanie. Nie wiem. Drze mordę. Bla, bla, jak możesz nie wiedzieć, bla bla, jesteś chyba upośledzony to są podstawy, bla bla. Drugie pytanie. Odpowiedziałem ale nie wiedziałem do końca. Bla, bla, to wiesz czy nie wiesz, bla bla. Trzecie na tablicy, liczenie. Błąd w liczeniu. Bum, pałka za całość. I opierdol. Że znowu jestem upośledzony, opóźniony, głupi, nic do mnie nie dociera. Ciężko było utrzymać język za zębami.
- Nie obchodzi mnie to. Mam w dupie chemię. Nie piszę z tego matury więc nie muszę tego umieć, to nie znaczy, że jestem upośledzony. To, co pani mówi świadczy tylko o pani.
Bum, zostaję po lekcjach, potem odwiedzić pedagoga. Suuuper.
Więc wróciłem do ławki i w myślach przeklinałem tę kobietę. Potem się zdrzemnąłem. Następnie darcie mordy Delanay na któregoś z uczniów mnie wyrwało ze snu. Więc zacząłem coś bazgrać. Nie mogłem wtedy pograć, bo nie odrywała ode mnie wzroku. Dzwonek. Siedziałem sobie i czekałem na wyrok.
I tu czas się zatrzymuje. Noemi podeszła do mojej ławki. To było tak dziwne. Po raz pierwszy stała tak blisko mnie. Miałem wrażenie, jakbym czuł na sobie jej oddech, chociaż wiem, że tak nie było, może to wszystko to złudzenie, a UFO istnieje? Spojrzała na mnie tymi swoimi zielonymi oczami. Po tym zdarzeniu wiedziałem już, że w tych oczach są takie śmieszne, złote cętki. Nie miałem pojęcia, co w tej chwili powinienem zrobić. Byłem trochę sparaliżowany. To wszystko było takie... nierealne.
Zostawiła jakiś papier na moim biurku. Nic nie rozumiałem. Nie potrafiłem w tamtej chwili nic zrozumieć. Powiedziała tylko jedno słowo. "Zadzwoń". Istny kosmos.
Na kartce, w sumie to na świstku papieru widniał ciąg liczbowy. To do niej? Nie, to niemożliwe. Myśl trzeźwo. No tak. To zwykły żarcik. Nie byłem do konca pewien, o co chodzi. Psycholog, czy psychiatra? Okej, Noemi, ja wiem, że sądzisz, że mam tam jakieś upośledzenia, wady, niedociągnięcia, okej, niech ci będzie, ale żeby wysyłać mnie do specjalisty? Nie wierzę w to, wybacz. Aż taka chyba nie jesteś.
Że co? To niby jej numer? W życiu Romana nie podałaby mi swoje numeru, w końcu w jej mniemaniu jestem, no wiecie. A może to numer do smacznej pizzeri? Albo sześćdziesięcioletniego pedofila? Oh, Noemi, ty żartownisio. Nie no, cyborgi chyba nie mają poczucia humoru. O co ci chodzi?Haalo, Armin, tu Ziemia. Delanay, skup się na niej. Co o niej wiemy? No cóż, nie więcej niż to, że jest okropna i beznadziejna. I ma te swoje humorki. Kazała mi do niej podejść, komuś tu nie chce się ruszyć dupy.
Ale w głowie tłukła mi się Noemi. Zapomnij, zapomnij.
- Co to za zachowanie? - obudził mnie głos tej pluskwy. Spojrzałem na nią w najbardziej paskudny sposób, jaki potrafię. Milczałem. - Odpowiadaj!
- No i co tu mogę pani powiedzieć? - odpowiedziało mi długie milczenie - to chyba na tyle - i założyłem kostkę na ramię powoli odwracając się do drzwi.
-Proszę? - denerwował ją fakt, że mam tę rozmowę w garści, że dominuję. Olałem ją i wyszedłem. Ani me, ani be. Nawet się nie pożegnałem. Po wyjściu z klasy słyszałem jeszcze darcie tego babsztyla. Powinienem od razu ruszyć do dyrektorki, ale akurat jej nie było. Szczęście? Chciałem zwiać, ale to oznaczało tylko jedno - problemy i kłopoty, które i tak już narobiła mi Delanay. Więc zostałem. Po lekcjach czym prędzej poleciałem do domu.
Przyczepiłem numer do ściany i miałem chaos w głowie. Obiecałem sobie go nie dotykać i o nim powoli zapomnieć. Jednak cała scena z Noemi, która stała tak blisko mnie... To wszystko kłębiło się w moim umyśle i nie chciało, cholera, zniknąć, ukryć się we mgle. Wystukałem numer w google. No tak. Psycholog. Serio, Noemi? Czyli ma mnie za ciężko chorego. Pewnie ma rację. Chyba lepiej będzie jednak się usunąć. Na jakiś czas. Dać sobie spokój.
Westchnąłem ciężko i odgarnąłem włosy. Zasiadłem przy no, wiadomo czym i zdecydowałem się nerdzić na potęgę, w końcu i tak był wtedy piątek. Może wam to się wydawać czymś niemożliwym, ale będąc graczem łatwo zdobyć wielu znajomych. Wiem, że określenie no-life kojarzy się raczej z grubymi samotnikami, jednak...
Jestem strategiem. Ludzie lubią ze mną grać, bo zawsze coś wykombinuję.
Szkoda, ze w realu już nie jest tak łatwo z ludźmi. Wszyscy są nudni, szarzy i nie wiem, może po prostu widzę wszystko na odwrót. Naprawdę jestem chory?
Zdzwoniłem się z kilkoma osobami do teamu. Mówią mi "kropka". To prawie komiczne. Siedziałem bardzo długo przed kompem. Jeden z moich kumpli nawet istnieje, tak wiecie, na co dzień, w sensie czasem nawet się widujemy. Rzadko się to zdarza, bo chodzimy do różnych szkół a on jest jeszcze gorszym nerdem ode mnie, czyli czas przy kompie > wszystko inne. Jest dość chudy i nosi okulary, przy czym ma półdługie kręcone włosy. Jego nick to Lynx. Oczywiście mógłbym się rozpisywać na temat moich "znajomych", na przykład Rihno to genialny gracz, ale specjalizuje się w ataku z dystansu, jeszcze jest Grimm, dobry teamwork, w sumie to za dużo do gadania. Ogólnie mam z kim gadać w Internecie. Mimo, że jestem pieprzonym hejterem. Tak, mówię otwarcie, hejcę. Jestem chamskim, szczerym do bólu hejterem. I lubię obrażać innych. Może bez jakiś rewolucji typu "zabij się", ale utrzymuję, że nasze społeczeństwo jest za mało szczerzy i że bez takich prawie anonimowych ludzi z internetu jak ja (bo i tak ci idioci, których komentuję mnie nie znają) to kretyni pozostaliby kretynami.
Postanowiłem zerknąć na Shadow Huntera. Cały czas offline. Ostatnio online w czwartek 15.42. Ty niegrzeczny. Czyli jak? Grasz czy nie? Może zdecydowałeś się pójść wreszcie na jakieś studia? Mama już nie chce cię utrzymywać? Nawet nie potrafisz sobie zorganizować czasu jak człowiek. Przecież to tylko maszyna.
Właśnie, Armin, to tylko maszyna. Maszyny mają to do siebie, że nic nie czują.
Głupie maszyny. Chciałbym móc być ponad to wszystko. I niby jestem, ale sam nie wiem.
Było chwilę po czwartej (w nocy, niestety). Wtedy właśnie myślałem o tym, by może udać się spać.
plum - nowa wiadomość
L: 04:13 - hej kropeczko ( ͡° ͜ʖ ͡°)
...: 04.13 cześć, cześć! gadaliśmy 6 minut temu, już tęsknisz?
L: 04.14 - oczywiście
...: 04.14 - ej ale serio, czego chcesz?
L: 04.14 - :'(
...: 04.15 - no powiesz mi?
Zaczynałem się nieco niecierpliwić.
L: 04.15 - izi armin, izi. ponieważ jesteś pieprzonym odludkiem pomyślałem, że jak ja ci nie powiem, to od nikogo się nie dowiesz
...: 04.16 - super, o co chodzi?
L: 04.16 - o walki botów
...: 04.16 - ale masz na myśli megaboty?
L: 04.17 - nie no, co ty, megaboty drogie, poza tym nie chce mi się dojeżdżać
...: 04.17 - chwila, ty mi coś proponujesz?
L: 04.17 - ( ͡° ͜ʖ ͡°)
...: 04.17 - powiesz mi wreszcie o co chodzi?
L: 04.18 - chodzi mi o te mniej legalne boty. mianowicie w slumsach, w starym magazynie o 1.00 w niedzielę ma się coś takiego rozegrać
...: 04.18 - chyba trochę oszalałeś, chodzi ci o garażowce?
L: 04.18 - dokładnie, to co, armin? ty, ja, dwa boty, kontrolerzy i ludzie pod tytułem "publiczność", którzy będą nam zasłaniać i nas denerwować
L: 04.19 - halo kapitanie kropko
L: 04.19 - halo kapitanie kropko
L: 04.19 - ej odpisuj mi
L: 04.20 - nie obrażaj się pipo
L: 04.20 - pfff
L: 04.20 - halo armin
L: 04.21 nie śpij mi tu
...: 04.22 - to nie taki zły pomysł
L: 04.22 - gdzie byłeś jak cię nie było?
...: 04.22 - kocham twoją logikę
L: 04.23 - gdzie polazłeś
...: 04.23 - umyć się, chyba mi wolno
L: 04.24 - izi, to jak, idziesz?
...: 04.24 - a wiesz co? pójdę
L: 04.24 - dalej polujesz na shadow huntera?
...: 04.25 - nieustannie. ostatnio nie mogę na gnoja trafić, ciagle offline
L: 04.25 - to słuchaj tego: grałem z nim w czwartek
...: 04.25 - co
...: 04.25 - serio?
L: 04.26 - tak, serio. i przegrałem, bo wziął assasina i był cholernik nafeedowany
...: 04.26 - matko święta, muszę wreszcie na niego zagrać, powiedzmy, że prawie tęsknię za graniem na niego
L: 04.26 - mistrz armin i jego przechwałki
Głupio uśmiechnąłem się do minitora.
Pisałem z nim do wpół do i oświadczyłem mu, że idę spać. Obudziłem się dość późno. Sobotę przegadałem ze "znajomymi".
Nie poszedłem spać. Umówiłem się koło alejki św. jakiegoś tam, którą z Lynxem nazywamy "grube biedronki", bo na wiosnę i lato roi się tam od biedronek. Mieliśmy się spotkać o 00.20 ale się spóźnił.
Garażowce jak to garażowce. Ludzie, dziwni ludzie w dziwnych ubraniach i fryzurach, połowa paliła różne rzeczy w międzyczasie a druga połowa była pijana. Slumsy, nic dodać, nic ująć. Trzymałem się z Lynxem bo trochę głupio byłoby wtopić się w tych ludzi samemu.
Co tu dużo mówić. Boty się nawalały i jakoś tak to szło.
Już wam tłumaczę te całe walki. Z czasem, gdy technika szła naprzód zaczęto tworzyć roboty. O robotach mówiło się dużo już od bardzo dawna, gdy ludzie wyobrażali sobie czasy w których siedzę. Zaczęły najpierw powstawać te podstawowe: do odkurzania, mycia naczyń i tak dalej. Początkowo tylko bogatsi mogli sobie na nie pozwolić, z czasem jednak większość ludzi posiadała to w domach. Tak czy siak zaczęto myśleć o walkach botów. W końcu skoro gry poszły tak do przodu, to dlaczego by nie poruszyć robotów? Temat nawalających się maszyn pogłębiał się i zaczęto budować - uwaga, uwaga - coś na kształt areny na te walki. Są one w większych miastach. Buduje się ogromne boty (megaboty), które właśnie tam walczą. Przychodzi ogrom ludzi na arenę. Oczywiście, bilety są cholernie drogie. Jednak chciałbym kiedyś się tam wbić. Może za dziesięć lat, kiedy bilety stanieją...
A wiecie, jak to jest. Zawsze można mieć to co drogie taniej, ale w trochę innej wersji.
Tak czy siak stałem tam z Lynxem i wpatrywaliśmy się jak małe dzieci w chodzące tostery i inne dziwne machiny. I chyba bzikuję. Widziałem Noemkę ciemno ubraną z na czarno pomalowanymi oczami. Chyba. Nie. To nieprawda. Boże, jestem chory? Mam do tego wszystkiego jeszcze zwidy? Dlaczego wszędzie ją widzę? W szkolę, tutaj, kafejka... A może część z tych Noemek to klony? Głupio żartuję. Może ma siostrę bliźniaczkę (bliźniacze rodzeństwo to koszmar, zwłaszcza gdy twój brat ma niebieskie kłaki, jest zadeklarowanym gejem i dobiera ci pedalskie ubrania) , albo po prostu ktoś do niej podobny? Słyszałem, że na świecie statystycznie jest pięć osób które wyglądają jak ty. To NIE MOŻE być Noemka. Świruję. może serio powinienem... ten psycholog. Nie, nie, pff. Proszę Armin, bądź chociaż przez chwilę normalny. Wyrzuciłem Noemi z głowy razem z moimi zwidami.
Pierwsza walka. Idzie jakieś metalowe gówno (heheheh) i drugie coś, co bardziej przypomina robota. To drugie coś to X300 (w każdym razie tak na to wołają) i jest na pewno bardziej humanoidalne (czyli ma nawet ręce i nogi, jako tako) od tego czegoś pierwszego, co nawet nie przypomina opiekacza. Serio, X300 miał się nawalać ze złomem. Dobra, może trochę przesadzam. Ten złom nawet się przemieszczał i czymśtam machał (nibynóżka?). Tak czy siak nietrudno zgadnąć który robot dał radę. Kontroler X300, a właściwie jego ledwo widoczny cień (chyba był gruby, taak, na pewno był tłuściochem, jestem tego pewny) wyglądał na dumnego z siebie. Też mi coś. To tak jakbym grał z SI w chociażby lola. How emotions. Po prostu chodzisz po mapie i z kamienną twarzą i w sumie znudzeniem zbierasz fragi. Ten kontroler musi być do dupy (dlatego uważam, że jest gruby).
Co śmieszniejsze dość długo pociągnął. Ale w przedostatniej walce ssał. Gościu miał farta, Bo serio, ledwie co jego robot to przeżył. I żeby było śmiesznie wygrał. to chore, ale tak. A z rudny na rundę przeciwnicy rośli w siłę.
Właśnie miała zacząć się ostatnia walka. Coś wielkiego. Byłem pewny, że X300 chuj dupa kamieni kupa już padnie. Nagle kurtyna kontrolera się poruszyła (nie zwróciłbym uwagi, ale ostatnio jestem lepszym obserwatorem) i... no trochę ciężko w to uwierzyć. Nagle X300 dostał jakiegoś, nie wiem, chita, moda? To było chore. To tak jakby w ciągu dwóch minut kontroler poznał wszystkie sztuki walki i jej sposoby (i nie tylko w grze, miał w sobie coś z aikido). Gówniany X300 (ale wciąż humanoidalny!) pokonał robota przynajmniej pięć razy lepszego od siebie. Nie do końca potrafiłem w to uwierzyć, to co zobaczyłem. Lynx też stał wmurowany. Spojrzeliśmy na siebie z podobną miną pt. "co".
Byłem pewny, że nikogo znajomego (poza Lynxem z którym tu przylazłem) tam nie spotkam, a tu co? Kastiel wychodzący z tej meliny. Ujrzałem go gdzieś tam w tłumie. No, w sumie tutaj jest wielu dziwnych ludzi, punków, albo czegoś na ich kształt, fanów rapu, żuli.
W każdym razie wraz z Lynxem ruszyliśmy w stronę domów. Kiedy się rozstaliśmy na Grubych Biedronkach zaczynało się robić trochę jasno. Pożegnałem się z kompanem i obiecałem mu moją następną grę (to znaczy, mecz, który zagramy razem).
I tutaj zawaliłem. Idąc do Twierdzy nieumiejętnie zamknąłem za sobą drzwi i skrzypnąłem budząc Alexy'iego, który zamieszkuje w pokoju obok i ma dość lekki sen (więc Bogu dzięki nie chrapie). Wstał, przetarł oczy, a że spał przy otwartych drzwiach (jak tak można?) mógł z łatwością na mnie spojrzeć. Ujrzał mnie potarganego, trochę brudnego i wymęczonego (z walk garażowców ciężko ujść cało, pewnie jeszcze rąbałem alkoholem, ah ci ludzie). Mój brat wyglądał na nieco zdenerwowanego, tylko się głupio uśmiechnąłem i mu pomachałem jak debil. Pierwsze co, to zrzuciłem z siebie ubrania, które śmierdziały menelami z odległości komody na drugim końcu pokoju (byłem ładnie ściśnięty w tej "publice") założyłem to, w czym zwykle śpię (luźne bokserki z koszulką) i chwilę po rzuceniu się na łóżko zasnąłem (dawno nie spałem, ostatnio się dużo nerdziło).
Moją ostatnią myślą przed snem był fakt, że czeka mnie w budzie rozmowa z dyrektorką. Wcale nie jest fajnie. Eh.
Miałem chory sen. Byłem w nim psem dyrektorki (???) i biegałem po szkole. Wskoczyłem na Amber, a ona wsadziła mnie do swojej torebki mówiąc: dlaczego znowu kopiesz dołki? (???), ale uciekłem i schowałem się w męskiej toalecie, gdzie znalazłem Nataniela wrzeszczącego na pisuar (???), po czym przybiegła dyrektorka nazywająca Amber okrutna porywaczką. Potem zaczął się koszmar. Byłem jej pieskiem. Wstałem z wrzaskiem. Nie chcecie wiedzieć, co ta stara pląkwa mi robiła.
Noemi
Kto wie, sam bot daje rade, ale kontroler do bani. Mój pies pewnie lepiej by nim sterował. W dodatku i tak większość walk jest ustawionych.-Jeden głos rozpoznałam, to Kastiel, bo któżby inny bawił się w hazard łącząc to z walkami botów, drugiego nie mogłam sobie skojarzyć.
Co tu dużo mówić. Boty się nawalały i jakoś tak to szło.
Już wam tłumaczę te całe walki. Z czasem, gdy technika szła naprzód zaczęto tworzyć roboty. O robotach mówiło się dużo już od bardzo dawna, gdy ludzie wyobrażali sobie czasy w których siedzę. Zaczęły najpierw powstawać te podstawowe: do odkurzania, mycia naczyń i tak dalej. Początkowo tylko bogatsi mogli sobie na nie pozwolić, z czasem jednak większość ludzi posiadała to w domach. Tak czy siak zaczęto myśleć o walkach botów. W końcu skoro gry poszły tak do przodu, to dlaczego by nie poruszyć robotów? Temat nawalających się maszyn pogłębiał się i zaczęto budować - uwaga, uwaga - coś na kształt areny na te walki. Są one w większych miastach. Buduje się ogromne boty (megaboty), które właśnie tam walczą. Przychodzi ogrom ludzi na arenę. Oczywiście, bilety są cholernie drogie. Jednak chciałbym kiedyś się tam wbić. Może za dziesięć lat, kiedy bilety stanieją...
A wiecie, jak to jest. Zawsze można mieć to co drogie taniej, ale w trochę innej wersji.
Tak czy siak stałem tam z Lynxem i wpatrywaliśmy się jak małe dzieci w chodzące tostery i inne dziwne machiny. I chyba bzikuję. Widziałem Noemkę ciemno ubraną z na czarno pomalowanymi oczami. Chyba. Nie. To nieprawda. Boże, jestem chory? Mam do tego wszystkiego jeszcze zwidy? Dlaczego wszędzie ją widzę? W szkolę, tutaj, kafejka... A może część z tych Noemek to klony? Głupio żartuję. Może ma siostrę bliźniaczkę (bliźniacze rodzeństwo to koszmar, zwłaszcza gdy twój brat ma niebieskie kłaki, jest zadeklarowanym gejem i dobiera ci pedalskie ubrania) , albo po prostu ktoś do niej podobny? Słyszałem, że na świecie statystycznie jest pięć osób które wyglądają jak ty. To NIE MOŻE być Noemka. Świruję. może serio powinienem... ten psycholog. Nie, nie, pff. Proszę Armin, bądź chociaż przez chwilę normalny. Wyrzuciłem Noemi z głowy razem z moimi zwidami.
Pierwsza walka. Idzie jakieś metalowe gówno (heheheh) i drugie coś, co bardziej przypomina robota. To drugie coś to X300 (w każdym razie tak na to wołają) i jest na pewno bardziej humanoidalne (czyli ma nawet ręce i nogi, jako tako) od tego czegoś pierwszego, co nawet nie przypomina opiekacza. Serio, X300 miał się nawalać ze złomem. Dobra, może trochę przesadzam. Ten złom nawet się przemieszczał i czymśtam machał (nibynóżka?). Tak czy siak nietrudno zgadnąć który robot dał radę. Kontroler X300, a właściwie jego ledwo widoczny cień (chyba był gruby, taak, na pewno był tłuściochem, jestem tego pewny) wyglądał na dumnego z siebie. Też mi coś. To tak jakbym grał z SI w chociażby lola. How emotions. Po prostu chodzisz po mapie i z kamienną twarzą i w sumie znudzeniem zbierasz fragi. Ten kontroler musi być do dupy (dlatego uważam, że jest gruby).
Co śmieszniejsze dość długo pociągnął. Ale w przedostatniej walce ssał. Gościu miał farta, Bo serio, ledwie co jego robot to przeżył. I żeby było śmiesznie wygrał. to chore, ale tak. A z rudny na rundę przeciwnicy rośli w siłę.
Właśnie miała zacząć się ostatnia walka. Coś wielkiego. Byłem pewny, że X300 chuj dupa kamieni kupa już padnie. Nagle kurtyna kontrolera się poruszyła (nie zwróciłbym uwagi, ale ostatnio jestem lepszym obserwatorem) i... no trochę ciężko w to uwierzyć. Nagle X300 dostał jakiegoś, nie wiem, chita, moda? To było chore. To tak jakby w ciągu dwóch minut kontroler poznał wszystkie sztuki walki i jej sposoby (i nie tylko w grze, miał w sobie coś z aikido). Gówniany X300 (ale wciąż humanoidalny!) pokonał robota przynajmniej pięć razy lepszego od siebie. Nie do końca potrafiłem w to uwierzyć, to co zobaczyłem. Lynx też stał wmurowany. Spojrzeliśmy na siebie z podobną miną pt. "co".
Byłem pewny, że nikogo znajomego (poza Lynxem z którym tu przylazłem) tam nie spotkam, a tu co? Kastiel wychodzący z tej meliny. Ujrzałem go gdzieś tam w tłumie. No, w sumie tutaj jest wielu dziwnych ludzi, punków, albo czegoś na ich kształt, fanów rapu, żuli.
W każdym razie wraz z Lynxem ruszyliśmy w stronę domów. Kiedy się rozstaliśmy na Grubych Biedronkach zaczynało się robić trochę jasno. Pożegnałem się z kompanem i obiecałem mu moją następną grę (to znaczy, mecz, który zagramy razem).
I tutaj zawaliłem. Idąc do Twierdzy nieumiejętnie zamknąłem za sobą drzwi i skrzypnąłem budząc Alexy'iego, który zamieszkuje w pokoju obok i ma dość lekki sen (więc Bogu dzięki nie chrapie). Wstał, przetarł oczy, a że spał przy otwartych drzwiach (jak tak można?) mógł z łatwością na mnie spojrzeć. Ujrzał mnie potarganego, trochę brudnego i wymęczonego (z walk garażowców ciężko ujść cało, pewnie jeszcze rąbałem alkoholem, ah ci ludzie). Mój brat wyglądał na nieco zdenerwowanego, tylko się głupio uśmiechnąłem i mu pomachałem jak debil. Pierwsze co, to zrzuciłem z siebie ubrania, które śmierdziały menelami z odległości komody na drugim końcu pokoju (byłem ładnie ściśnięty w tej "publice") założyłem to, w czym zwykle śpię (luźne bokserki z koszulką) i chwilę po rzuceniu się na łóżko zasnąłem (dawno nie spałem, ostatnio się dużo nerdziło).
Moją ostatnią myślą przed snem był fakt, że czeka mnie w budzie rozmowa z dyrektorką. Wcale nie jest fajnie. Eh.
Miałem chory sen. Byłem w nim psem dyrektorki (???) i biegałem po szkole. Wskoczyłem na Amber, a ona wsadziła mnie do swojej torebki mówiąc: dlaczego znowu kopiesz dołki? (???), ale uciekłem i schowałem się w męskiej toalecie, gdzie znalazłem Nataniela wrzeszczącego na pisuar (???), po czym przybiegła dyrektorka nazywająca Amber okrutna porywaczką. Potem zaczął się koszmar. Byłem jej pieskiem. Wstałem z wrzaskiem. Nie chcecie wiedzieć, co ta stara pląkwa mi robiła.
Noemi
Jakoś udało mi się naprostować całą aferę z bratem i jego dziewczyną, co zajęło mi kilka bitych godzin! Godzin, rozumiecie? Czasem zastanawiam się czy niektóre dziewczyny mają sieczkę zamiast mózgu, musiałam jej pomachać dowodem osobistym, aby w końcu do niej dotarło, że nie jestem dziewczyną Nicka, bo jest moim bratem do cholery jasnej! A że durna blondyna zamknęła się w damskim kiblu w jednej z galerii handlowych, nie miałam co liczyć na jakiekolwiek wsparcie. Udało mi się jednak odnieść sukces, niestety tak jak sądziłam moje relacje z bratem ze złych stały się jeszcze gorsze i nie ominęła mnie kara za złamanie szlabanu, no cóż przynajmniej o tej dziwnej sytuacji z Marie nie wspomniał, a ja zaczęłam się zastanawiać jaki on może mieć w tym interes… No ale mniejsza. Postanowiłam wyrządzić światu (i sobie, sobie przede wszystkim) przysługę, zapisując Armina do psychologa, takich ludzi powinno się leczyć i odseparować od zdrowej na umyśle części społeczeństwa. Dlatego po lekcji chemii podrzuciłam mu numer jednego z najlepszych psychologów w mieście, mam nadzieję, że zadzwonił i wyślą go tam gdzie jego miejsce, czyli do psychiatryka.
Chcąc odpocząć od denerwujących ludzi wyszłam na długiej przerwie na dziedziniec, tam też jest dużo imbecyli, ale da się znieść. Usiadłam sobie pod drzewem jak najdalej od reszty, jestem typem samotnika, cóż poradzić. Nie lubię jak wokół jest dużo ludzi, ani tym bardziej gdy ktoś narusza moją przestrzeń osobistą. Ja nie interesuje się światem, świat nie interesuje się mną, tak jest dobrze, nie przeszkadzamy sobie nawzajem.
Trochę się rozleniwiłam i nie chciało mi się ruszać tyłka na lekcje, w sumie nawet nie wiem co mam i jakoś mnie to nie obchodzi, jeśli to nie informatyka to przeżyję, gorzej gdybym sama przez swoje lenistwo odcięła się od dostępu do kompa. Tak siedząc pod drzewem doszłam do wniosku, że nie ma sensu ruszać dupy, bo za wygodnie mi się siedzi i wreszcie zostałam sama, bo ludzie poszli albo na zajęcia albo na wagary, a ja miałam spokój. Niestety nie potrwał on długo…
-Nie, nie stawiam więcej na X30, szkoda kasy…-usłyszałam strzępki rozmowy.Kto wie, sam bot daje rade, ale kontroler do bani. Mój pies pewnie lepiej by nim sterował. W dodatku i tak większość walk jest ustawionych.-Jeden głos rozpoznałam, to Kastiel, bo któżby inny bawił się w hazard łącząc to z walkami botów, drugiego nie mogłam sobie skojarzyć.
-A wiecie chłopcy, że to nielegalne?- wstałam i unosząc brew stanęłam naprzeciwko Kastiela i jakiegoś gostka, którego pierwszy raz na oczy widziałam, nic dziwnego, że nie rozpoznałam głosu.
-Bo znając tego tu-Wskazałam palcem czerwonowłosego palacza –odnoszę wrażenie, że nie rozmawiacie o turniejach tylko o ustawkach garażowców mam rację?- Kastiel tylko zaciągnął się petem, zrozumiałam, że trafiłam w sedno. Za to ten drugi stracił rezon, chyba miał ochotę podejść do mnie przystawić mi piąchę pod nos i rzucić coś typu „Wygadaj a pożałujesz” i już zaczynał się do mnie zbliżać jednak Kastiel go zatrzymał.
-Nie radziłbym, zna aikido.-mruknął mierząc chłopaka wzrokiem.-Ona jest okey.-„Okey” znaczy tyle, że nie puszcze pary z ust i można przy mnie spokojnie rozmawiać, bo sama do świętych nie należę. Miałam ochotę posłać palaczowi spojrzenie z wyrzutem, ale się powstrzymałam. Z chęcią położyłabym na ziemie tego idiotę co się do mnie rzucał, chęć przyłożenia komuś łaziła za mną od kilku dni i gdy w końcu nadarzyła się okazja, ten czerwonowłosy gnojek wszystko zepsuł. No cóż.
-Rozmawialiście o walkach botów, chcę w to wejść.-mówię rzeczowo. Od początku właśnie do tego zmierzałam. Bo czym w końcu jest bot jak nie metalową zabawką, którą można sterować? Idealny zamiennik, zamiast gier garażowce, kit z tym, że to nielegalne to tylko więcej adrenaliny, większe wyzwanie. A jak wspominałam wcześniej ja kocham wyzwania.
-Ty chyba żartujesz? Chcesz obstawiać?-pyta się chłopak, którego imienia nie znam i jakoś nie za bardzo chcę poznać. Miałam zamiar przewrócić oczami, czy ja wyglądam na kogoś kogo interesują zakłady o kasę? Z miejsca zaszufladkowałam tego typa jako idiotę.
-Nie, ona chce walczyć. Chce być kontrolerem.-tłumaczył Kastiel z tym swoim uśmiechem patrząc na tego debila z wyższością i spojrzeniem „naprawdę muszę ci wszystko tłumaczyć, idioto? Masz ty w ogóle mózg? Z kim ja się zadaję”.
-A co będę miał z tego, że cię wprowadzę.-Przenosi wzrok na mnie, odpalając peta i wsadzając go do ust, na których wciąż błąkał się ten kpiący uśmiech.
-50% z każdej mojej wygranej.- Stwierdziłam rzeczowo. Kasa mnie nie obchodzi, nie robię tego dla pieniędzy. Tylko dla samych walk botów.
-Lubię robić z tobą interesy.-jego uśmiech się poszerzył.
W niedziele o północy wylazłam z mojego tymczasowego pokoju starając trzymać się cieni przy ścianach. Sama do końca nie wiedziałam po co. Ubrana byłam na czarno, z nieodłącznym kolczykiem pod wargą i makijażem w postaci czarnego cienia na powiekach i wokół nich, a zrobiłam go tylko dlatego aby łatwiej było mi się wtopić w tłum. Podeszłam do okna na parterze, otworzyłam je i gładko się przez nie prześlizgnęłam. Wylądowałam w kuckach. Zapewne zapytacie się mnie dlaczego wyskoczyłam przez okno zamiast wyjść drzwiami jak cywilizowany człowiek. Odpowiem wam, moja rodzinka, należy do tych co nie ma problemu z pieniędzmi, jesteśmy nawet dość dziani, więc rodzice zainwestowali w bardzo dobry system antywłamaniowy składający się z czujników ruchu. Jeden z takich czujników znajduje się właśnie na progu. Na moje szczęście wyuczyłam się w jakich miejscach na podwórku mogę stanąć bez strachu, że zawyje alarm, a policja zostanie zawiadomiona.
Gdy dotarłam do bramy wstukałam dziewięciocyfrowy kod i brama stanęła otworem. Za nią czekała moja podwózka. Czarny motor Kastiela zaparkowany przed bramą a jego właściciel właśnie kończył palić peta oparty o swoją maszynę.
-Trochę ci zeszło.-wyburczał pod nosem, a ja puściłam jego komentarz mimo uszu. Odpalił maszynę, a ja zajęłam miejsce za nim. Musiałam zepchnąć swoją dumę w kąt aby złapać go w pasie gdy motocykl ruszył z piskiem opon, a musiałam trzymać się mocno bo jeździł jak wariat.
Podróż na obrzeża miasta, nazywane po prostu slumsami dużo nie zajęła. Od razu uderzył we smród ze studzienek kanalizacyjnych, śmietników (w których chyba coś gniło, cuchnęło tak, że nawet zatkanie nosa nie pomogło a wokół zebrał się pokaźny rój wielkich much) oraz wszędobylska woń alkoholi wszelkiej maści. Kastiel zaparkował motor w ciemnym opuszczonym zaułku i zakrył go leżącą niedaleko blachą falistą, aby ukryć go przed jakimiś „cwaniaczkami”, którzy chcieliby go ukraść tym samym pozbawiając nas transportu.
Czerowonowłosy prowadził mnie przez ciemne zaułki, patrzyłam na tynk odpadający z budynków, na wybite szyby. W pewnym momencie odezwała się we mnie „dziewczęca” część mojej natury, bo gdy zobaczyłam rój karaluchów (wielkości piłek do tenisa!) wyłażących ze studzienki kanalizacyjnej (tuż koło mnie) i chowających się w cieniu to wydobyłam z siebie sopran, którego nawet śpiewaczka operowa nie mogłaby się powstydzić. Przez dwie minuty trzęsłam się ze wstrętem.
W końcu dotarliśmy do opuszczonego magazynu, z powybijanymi szybami, w którym miały się odbyć walki botów. Wszędzie walały się potłuczone butelki.
-Pamiętaj tym razem tylko się przyglądamy. Badamy teren, więc postaraj się nie wychylać. Przedstawię cię kilku osobom więc postaraj się wyglądać na kogoś godnego uwagi.-zmierzył mnie wzrokiem, a ja kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. Walki garażowców nie bez przyczyny są nielegalne. Powszechnie wiadomo, że na walkach botów można się wzbogacić, a jak na czymś można się wzbogacić to prędzej czy później mafia lub jakiś gang położy na tym łapę. Tak stało się właśnie w tym przypadku, hazard stał się domeną tych walk. Żeby wejść do gry musisz postawić sporą sumę, którą i tak zagarnie jakiś twój przeciwnik. Przecież nie możesz zbyt dużo wygrywać, bo ci co trzymają ten „biznes” w garści będą stratni, dlatego też łatwo skończyć jako gnijące mięso w jednym z kontenerów na śmieci i karmą dla karaluchów gigantów. Lepiej mieć też dobre plecy i nie podpaść komuś kto trzęsie tym lokalem ani ludziom tego kogoś. Bycie kontrolerem lub zwykłym hazardzistą chcącym się wzbogacić to dość niebezpieczny interes, ale… bardzo interesujący. (Nie musze chyba dodawać, że walki botów spędzają sen z powiek policji i innym podobnym służbom i wystarczy choć raz brać udział w czymś takim jako publiczność aby skończyć w areszcie na co najmniej miesiąc lub nawet trafić do więźnia, dlatego lepiej nie chwalić się, że bierze się w tym udział.)
Weszliśmy. W środku było pełno dziwaków. Jako przykład podam dziewczynę z różowym irokezem , który prawie sięgał sufitu, jej skóra pokryta była tatuażami w takim stopniu, że zgadnięcie jej karnacji graniczyło z cudem. Ubrana była na czarno, a jej ramiona jej skórzanej kurtki pokryte były około dwudziestocentymetrowymi ostrymi ćwiekami. No… to tyle jeśli w kwestii wniknięcia w tłum- mission failed.
Nie za bardzo skupiałam się na osobach, którym to Kastiel mnie przedstawiał, to on mówił, ja miałam tylko stać z tyłu i bardziej pełnić rolę ozdóbki niż kandydata do rozmowy. Jestem nowa w tym świecie, nie mogłam się wychylać ani ściągać na siebie zbytnie zainteresowanie, bo to się może źle dla mnie skończyć. Całą moją uwagę przykuwała arena, a dokładniej boty. Arena to blaszane podwyższenie, dzięki, któremu publiczność miała lepszą widoczność. Przyglądałam się jak walczą poszczególne boty. Analizowałam strategie kontrolerów, zwracałam uwagę na szybkość, zwrotność i tym podobne. Muszę w końcu coś wiedzieć o moich przyszłych przeciwnikach.
Jeśli o same walczące maszyny, to nie bez powodu nazywane są garażowacami. W przeciwieństwie do nowoczesnych ludzkich rozmiarów megabotów, )które wyglądały niemal jak człowiek stworzony z metalu ze zwiększonymi zdolnościami motorycznymi i były prawdziwymi maszynami stworzonymi do zabiajnia) garażowce były zlepkiem wszystkiego co można znaleźć w garażu, dosłownie. Stąd właśnie wzięła się ich nazwa. Przeciętnego bota nalężącego do tej kategorii można stworzyć z małego silnika, części samochodowych i obudowy z blachy średniej jakości, lub nawet starego tostera. Ogromna dowolność, jedynym wymogiem jest to, aby boty mogły ze sobą walczyć. W tworzeniu garażowców, konstruktora ogranicza tylko jego wyobraźnia, umiejętności i ilość walającego się w garażu złomu, nic więcej.
Moją uwagę na dłużej przykuł bot X300. Zwrotny, nawet odrobinę humanoidalny, szybki i przede wszystkim wytrzymały. Jednak jego kontroler był do dupy. Robił banalne błędy, nie wykorzystywał okazji co tu dopiero mówiąc o potencjale jaki ma X300. Korzystając z nieuwagi mojego towarzysza, który jednocześnie pełni funkcję mojego ochroniarza i szofera wniknęłam w tłumek i sprawdzając czy nikt na mnie nie patrzy skryłam się za kotarą oddzielającą kontrolerów od reszty. Kontrolera bota, który to przykuł moją uwagę rozpoznałam natychmiast, bo gdy moich uszu dobiegło, że X300 przegrał walkę ten cisnął układem sterowniczym o ziemię.
-Cholerny złom.-warknął.
-Nie należy karać bota za błędy kontrolera.-stwierdziłam sucho. Głowa może kilka lat starszego ode mnie chłopaka skierowała się w moją stronę. Miał wygoloną czaszkę, wielki kolczyk w nosie przypominający ten, który zakłada się bykom i wodniste szare oczy. Ubrany był w stylu punkowym. Zmierzył mnie nienawistnym spojrzeniem od góry do dołu.
-Odpierdol się dziewucho.-warknął zbliżając się w moją stronę.-Taka żeś wyszczekana? Chyba nikt dawno ci nie przypierdolił.-Inteligencja neandertalczyka, pogratulować, westchnęłam w myślach.
-Tak jak się spodziewałam.-Odparłam.-Pomyślunku brak.-dodałam robiąc unik bo w miejsce gdzie jeszcze sekundę temu była moja głowa wystrzeliła pięść.-Jestem pewna, że gdyby pierwszy lepszy pijak spod monopolowego zajął twoje miejsce wygrałby więcej razy niż ty.-prowokowałam go.
-Słuchaj no panieneczko- wysyczał przystawiając mi pięść pod nos. Mam cię w garści, przemknęło mi przez myśl, zachowujesz się dokładnie tak, jak przewidziałam.
-Masz coś do niej?!-warknął Kastiel popychając gównianego kontrolera, ten aż się zatoczył. Przypuszczałam, że czerwonowłosy zauważył moje zniknięcie i domyślił się gdzie może mnie znaleźć więc jego pojawienie się wcale mnie nie zaskoczyło. Wręcz przeciwnie, spodziewałam się tego. Kastiel przeszył mnie spojrzeniem „Miałaś się nie wychylać do cholery jasnej!” zdawały się mówić jego oczy, postanowiłam go tymczasowo zignorować.
-Mogę ci udowodnić, że granie botem to wcale nie jest takie wielkie halo. Wygram w finale jeśli choć raz przegram cała moja dotychczasowa wygrana będzie twoja, a nawet jeśli przegram wszystkie to i tak reputacji nie stracisz. Jeśli natomiast wygram nasz mały zakładzik, bot jest mój.-Zaakcentowałam ostatnie słowa.-Rozważ propozycję.-Dodałam gdy Kastiel pociągnął mnie za ramię i poprowadził na tyły magazynu piorunując mnie wściekłym spojrzeniem szarych oczu.
-Czyś ty do reszty zwariowała?! Już pominę nawet fakt, że mieliśmy tylko obserwować, wtopić się! Nie masz jeszcze nawet „pleców” a już rzucasz się na głęboką wodę. Czy ty zdajesz sobie sprawę, w jakie gówno możesz nas wpakować?! Czy dociera do ciebie jak niebezpieczne jest podpadanie ludziom tutaj? Jeśli nie to ci powiem: śmiertelnie niebezpieczne.-wysyczał mrożąc mnie spojrzeniem. Nie skuliłam się, nie wystraszyłam, a moje spojrzenie nie traciło rezonu i spokoju.
-Doskonalę zdaje sobie z tego sprawę.-odparłam spokojnie.- Wiem jakie to ryzyko, ale to ryzyko konieczne. Gdyby takie nie było bym się go nie podjęła. Prawda jest taka, że aby zaistnieć w tym świecie, czy cokolwiek zarobić potrzebny jest bot. A ja nie znam się na robotyce. Mogę zaprogramować, przeprogramować ale go nie skonstruuję, do cholery jasnej!- W ostatnim zdaniu podniosłam głos, jednak szybko opanowałam zbędne emocje.-Mam plan.
-A jeśli ten twój wspaniały plan nie wypali to co wtedy?
-Wtedy w najgorszym wypadku robimy za karmę dla karaluchów, a w każdym razie ja, bo ty posiadasz środek transportu.-stwierdziłam rzeczowo.
Jak przewidziałam gostek się zgodził, trochę nas przy tym nawyzywał, ale się zgodził. Pierwszym czym się zajęłam było rozpracowanie panelu sterującego i sprawdzeniu jakie ruchy mocno poturbowany X300 może jeszcze wykonywać. Sterowanie botem okazało się naprawdę emocjonującą zabawą. Przede wszystkim wykorzystywałam zwrotność bota, dzięki niej mogłam wykorzystać moją ulubioną technikę, podstawę aikido: użyj siłę i szybkość przeciwnika przeciwko niemu. Starałam się przewidywać jakie manewry wykonają boty przeciwników, co mi się udawało. Nie wiem, który już raz dziękowałam Bogu za mój analityczny, skupiający się na szczegółach umysł. Nie przegrałam ani razu, doszłam do finału. Miałam walczyć z na pierwszy rzut oka potężniejszym ode mnie przeciwnikiem. Na pierwszy rzut oka.
-To ustawka, musisz przegrać. –powiedział do mnie Kastiel z grobową miną. Zabrzmiał dźwięk symbolizujący początek walki.
-Nie przegram nie ma takiej możliwości. Nie mogę stracić bota, polubiłam go. W dodatku już powiedziałam, mam plan.-odparłam w tym samym czasie unikając ataku bota przeciwnika.
-To może mnie w ten plan wtajemniczysz?- prychnął.
-Przeparkuj motor, będzie nam potrzebny.